|
Lumenatio: Amsterdam
|
Gra eksportowa
      Wrześniowa odsłona projektu Lumenatio odbyła się w Holandii, w Amsterdamie, w ramach festiwalu Come Out & Play i konferencji PICNIC’07, będącej niezwykłym wydarzeniem poświęconym innowacji w technologii, mediach, kulturze i sztuce oraz przenikaniu się tych wszystkich dziedzin. O samej konferencji można by tutaj wiele napisać (począwszy od tego, że jednodniowy bilet kosztował prawie 500€, a na całość konferencji niemal 1000€), jednak postanowiłem skupić się na samej grze.
     
Zacznę od odpowiedzi na pytanie, skąd właściwie mieszkańcy Amsterdamu (choć jak się zaraz przekonacie nie tylko mieszkańcy) mieli dowiedzieć się o tym, że 28 IX w ich mieście rozgrywane będzie Lumenatio? Otóż na potrzeby konferencji PICNIC’07 została uruchomiona specjalna strona internetowa, mająca charakter serwisu społecznościowego. Była tam oczywiście także podstrona na temat Lumenatio, a wszystkie osoby zarejestrowane na Picnic Network miały możliwość zapisania się na grę przez internet. Oprócz tego już podczas Come Out & Play, poszczególni twórcy gier miejskich mieli możliwość zaprezentowania swojego projektu (a w sumie było 17 różnych gier z całego świata, od Nowego Jorku po Koreę).
     
W sumie w „Lumenatio: Amsterdam” wystartowało 34 graczy. Znowu były żółte czepki, aparaty fotograficzne i dużo adrenaliny. Tym razem zamiast Srebrnego Czepka do zdobycia było inne niezwykłe trofeum, a mianowicie Tęczowy Czepek. Zasady takie same jak w warszawskiej odsłonie projektu, czyli każdy z uczestników otrzymywał czepek z dwucyfrową liczbą i o ustalonej godzinie musiał założyć go tak, żeby liczba ta znajdowała się z tyłu głowy (niektórzy zrobili to jednak wcześniej, ale do momentu startu skrywali swoje czepki pod kapturem). Zadaniem graczy było sfotografowanie w ciągu 30 minut (gra trwała o 10 minut dłużej niż w Warszawie) tak wielu liczb, jak to tylko możliwe i ochrona własnej liczby przed przeciwnikami (nie można jednak zakrywać jej ręką). Uczestnicy realizowali ten cel na najróżniejsze sposoby. Podobnie jak w Warszawie, tak i tutaj gracze często poruszali się przy ścianach, albo przylegali tyłem głowy do innych obiektów, takich jak słupy, ogrodzenia, śmietniki, a nawet do głów innych graczy.
     
Jak być może pamiętacie, obszar gry w Lumenatio jest nieograniczony. Wszyscy uczestnicy projektu otrzymują czepki i instrukcje w tym samym punkcie miasta, jednak mogą udać się z nimi tak daleko, jak tylko chcą. Ucieczka na drugi koniec miasta ma swoje plusy i minusy. Na pewno wtedy trudniej jest nas złapać, ale z drugiej strony także my mamy problemy z ustrzeleniem innych. Gdzie zatem był punkt startu w „Lumenatio: Amsterdam”?
     
Konferencja PICNIC odbywała się w Westergasfabriek, czyli starej gazowni przerobionej na awangardowe centrum kulturalne. Ponoć jest to miejsce niezwykłych przedsięwzięć artystycznych oraz barwnych imprez. Westergasfabriek to rozległy teren pełen zieleni i budynków o takich nazwach jak Transformation Room, Extracion Hall czy Boiler Room. Sztab dowodzenia Come Out & Play mieścił się w wielkim okrągłym namiocie nazwanym Mirror Tent, czyli Zwierciadlanym Namiotem. To właśnie tam rozpoczęła się holenderska odsłona Lumenatio, tam też prezentowałem ideę projektu i zachęcałem graczy do wzięcia w nim udziału.
     
Grały osoby różnej narodowości i w różnym wieku, choć dominowali uczestnicy w wieku 20-30 lat. Jestem niezwykle zadowolony z dynamiki gry, mam wrażenie, że wyszło jeszcze ciekawiej niż w Warszawie. Gracze wybierali różne techniki, jedni poruszali się po planszy bardzo szybko, inni przylegali do ścian, a jeszcze inni eksperymentowali z niestandardowymi metodami polowania. Komuś udało się ustrzelić numer, który odbijał się w szybie, ktoś inny polował z długim obiektywem, umożliwiającym niezwykle duże zbliżenia, wiele osób fotografowało za pomocą komórek, a jeden z graczy grał tak ostro, że w efekcie zmiażdżył swój aparat cyfrowy. Było bieganie po dachach, krycie się za samochodami i za ogrodzeniami, strzelanie spomiędzy drzwi i ich futryny, a ktoś nawet próbował wejść na ogromne rusztowanie, które podtrzymywało gigantyczny telebim. Pomiędzy surrealistycznymi postaciami w żółtych teczkach przechadzali się elegancko ubrani uczestnicy konferencji, którzy nie mieli pojęcia co się dzieje, a także osoby wtajemniczone, ale akurat nie biorące udziału w grze. Co jakiś czas błyskał jakiś flesz, ktoś krzyczał, ktoś uciekał, albo wykonywał ruchy niczym z Matrixa, próbując uniknąć obiektywu przeciwnika. Mieliśmy obrazki, które kojarzą mi się z wymianą ciosów, czyli szybkie próby sfotografowania cudzego numeru i następujący po nich błyskawiczny kontratak, oraz sytuacje w której dwie osoby atakują się wzajemnie swoimi aparatami i ze sprzętem w uniesionej dłoni, próbują sięgnąć do tyłu głowy przeciwnika, jednocześnie uciekając przed jego ręką, która próbuje dotrzeć do ich numeru. Z kolei jeden z graczy zamiast powszechnie stosowanego przylegania do ściany, zdecydował się ochronić swój numer... kładąc się na ziemi. Spodobało mi się także to, w jakim stylu jedna z uczestniczek upolowała pewien numer. Otóż podczas gdy jej ofiara czaiła się przylegając do ściany, ona wystawiła rękę przez znajdujące się tuż obok niego okno, szybko zrobiła zdjęcie i schowała rękę tuż przed tym, jak jej ofiara zauważyła ten fakt.
      Nie sposób opisać tutaj licznych barwnych scen, które miały miejsce podczas gry (zresztą pewnie i tak wiele z nich mi umknęło). Żadne zdjęcia ani filmy nie przedstawią tego, co czuł człowiek na miejscu, poruszając się w tym surrealistycznym tłumie, albo wręcz będąc jego częścią.
     
Po zakończeniu rozgrywki w Zwierciadlanym Namiocie ustawiliśmy punkt, w którym przyjmowaliśmy karty odpowiedzi z wynikami obliczonymi przez uczestników, a także sprawdzaliśmy zdjęcia wspólnie. Choć tylko niektórzy gracze zdecydowali się dotrzeć tam po grze i zdradzić swój wynik, to jednak, sądząc po reakcjach uczestników, wszyscy świetnie się bawili.
     
Następnego dnia podczas imprezy dla deweloperów i graczy, która odbywała się w jednym z budynków starej gazowni, ogłoszony został zwycięzca gry „Lumenatio: Amsterdam”, którym została mieszkanka Amsterdamu imieniem Rosa. Niestety nie mogła stawić się po nagrodę osobiście, więc odebrała ją za nią jej koleżanka, która w krótkim przemówieniu zapewniła, że zwycięzczyni z pewnością zdobyte trofeum będzie nosić. Tym uroczystym przekazaniem Tęczowego Czepka symbolicznie zakończył się projekt „Lumenatio: Amsterdam”.
|